środa, 30 listopada 2011

Służące - Kathryn Stockett - Fragmenty

Przeczytaj opis i recenzje czytelników>>>

Fragment książki

Stojąc na werandzie tej białej pani, mówię do siebie: Trzymaj język za zębami, żeby nie latał jak łopata. I trzymaj wciągnięty brzuch. Udawaj służącą, co robi to, co się jej każe. Prawdęmówiąc, tak się nerwuję, że chyba w życiu się nie odgryzę, jeśli dzięki temu dostanę tę robotę. Podciągam pończochę, żeby mi się nie marszczyła przy stopach — ot, problem wszystkich tłustych niskich kobiet na świecie. Powtarzam sobie, co powiedzieć, a co zatrzymać dla siebie, i naciskam dzwonek. Słychać bim-bom, delikatne i fantazyjne jak na taką wielką posiadłość na wsi. Dom wygląda jak zamek z szarej cegły, wznosi się w niebo i rozrasta na boki. Po obu stronach trawnika widać lasy. Jakby to miejsce trafiło do książki z bajkami, w lasach mieszkałyby czarownice, takie, co zjadają dzieci. Drzwi z tyłu się otwierają i staje w nich pani Marilyn Monroe,a w każdym razie jakaś jej krewniaczka.
— Witam, przyszłaś w samą porę. Jestem Celia. Celia Rae Foote.
Biała pani wyciąga do mnie rękę, a ja uważnie ją obserwuję. Może i figurę ma jak Marilyn, ale castingu to by nie przeszła. Ma mąkę w żółtych włosach, mąkę w sztucznych, doklejanych rzęsach, i mąkę na tandetnym różowym kostiumie. Stoi w chmurze mąki, a ten jej kostium jest tak obcisły, że nie mam pojęcia, jak babka oddycha.
— Tak, psze pani. Jestem Minny Jackson. — Obciągam biały mundurek, zamiast uścisnąć jej rękę. Nie chcę się pobrudzić.
— Piecze pani coś?
— Jedno z tych dziwacznych ciast z czasopism. — Wzdycha.
— Nie za bardzo mi wychodzi.
Wchodzę za nią do domu i tera widzę, że pani Celia Rae Foote wcale tak mocno nie ucierpiała od tej mącznej katastrofy, za to kuchnia wygląda jak po wybuchu bomby. Centymetrowa
warstwa mącznego śniegu pokrywa lady, lodówkę z podwójnymi drzwiami i mikser Kitchen-Aid. Taki bałagan działa mi na nerwy. Jeszcze nie dostałam tej pracy, a już się spoglądam na zlew
w poszukiwaniu gąbki.
— Chyba muszę się sporo nauczyć — odzywa się panienka Celia.
— Nie da się ukryć — odpowiadam i zara gryzę się w język.
Nie odszczekuj się tej białej pani jak tej poprzedniej. Tak się jej odszczekiwałaś, że wylądowała w domu opieki.
Panienka Celia jednak tylko się uśmiecha i zmywa mąkę z rąk w pełnym naczyń zlewie. Zastanawiam się, czy znowuż trafi łam na głuchą, jak pani Walters. Dobrze by było.
— Jakoś nie mogę się odnaleźć w gotowaniu — mówi,i mimo jej cichego hollywoodzkiego głosu Marilyn od razu słyszę, że jest z zapadłej wsi. Patrzę się w dół i widzę, że głupia baba
nie ma na sobie butów, całkiem jak jaka biała hołota. Porządne białe panie nie latają po domu na bosaka.
Jest jakie dziesięć albo piętnaście lat młodsza ode mnie — dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy lata — i naprawdę ładna, ale po kiego grzyba jej to paskudztwo na twarzy? Zakład, że
wsmarowuje w nią ze dwa razy więcej podkładu niż inne białe panie. I jest bardziej przysadzista, w sumie prawie taka gruba jak ja, tyle że ma mało w tych miejscach, gdzie ja mam dużo. Oby lubiła jeść — w końcu jestem kucharką i dlatego ludzie mnie zatrudniają.
— Napijesz się czegoś zimnego? — pyta. — Usiądź, coś ci przyniosę.
Zaczynam załapywać, że dzieje się tutej coś dziwnego.
— Leroy, ona chyba jest stuknięta — powiedziałam, jak zadzwoniła do mnie trzy dni temu i spytała, czy mogę przyjść na rozmowę w sprawie pracy. — Przecie każden jeden w mieście
myśli, że ukradłam srebra pani Walters. Ona na bank też, bo rozmawiała z panią Walters przez telefon, jak tam byłam.
— Biali są dziwni — odparł Leroy. — Może staruszka cię przed nią pochwaliła.
Uważnie patrzę się na panienkę Celię Rae Foote. Nigdy w życiu żadna biała nie zaproponowała mi, żebym usiadła, a ona przyniesie mi coś zimnego do picia. Kurde, zaczynam się zastanawiać, czy ta głupia baba naprawdę chce zatrudnić pomoc domową, czy tylko dla hecy ciągła mnie taki szmat drogi.
— Może wpierw obejrzymy dom, psze pani.
Uśmiecha się, całkiem jakby myśl, żebym obejrzała dom, co go mam sprzątać, nigdy nie przyszła jej do natapirowanej głowy.
— Tak, oczywiście. Chodźmy, Maxie, pokażę ci, jaką mamy luksusową jadalnię.
— Mam na imię Minny — mówię.
Może nie jest głucha ani stuknięta, tylko normalnie głupia. Znowuż odżywa we mnie nadzieja.
Prowadzi mnie przez ten wielki, stary, beznadziejny dom i non stop gada, a ja idę za nią. Na dole jest dziesięć pokoi, w jednym z nich stoi wypchany grizzly i wygląda tak, jakby zeżarł ostatnią służącą i szykował się na następną. Na ścianie wisi nadpalona konfederacka fl aga w ramie, a na stole widzę stary srebrny pistolet z wygrawerowanym napisem: „Generał Konfederacji John Foote”. Zakład, że pradziadek Foote pogonił nim paru niewolników.
Idziemy dalej i dom zaczyna wyglądać jak każden jeden przyjemny dom białych, tyle że ten jest największy, w jakim w ogóle byłam. Od metra tu brudnych podłóg i zakurzonych dywaników,
takich, co je zwykli ludzie mają za zniszczone i stare, ale ja tam umiem rozpoznać zabytki. W niejednym eleganckim domu pracowałam. Oby baba nie była aż tak wsiowa, żeby nie uznawać
odkurzacza.
— Mama Johnny’ego nie pozwoliła mi niczego ozdobić.
Gdybym mogła urządzić dom po swojemu, leżałby tu ogromny biały dywan i złote dodatki, i nie byłoby żadnych staroci.
— Skąd jest pani rodzina? — pyta.
— Jestem z... Sugar Ditch. — Jej głos już nie brzmi tak wesoło. Sugar Ditch to najgorzej, jak można trafić w Missisipi, może nawet w całych Stanach. Leży w Tunica County, tuż obok
Memphis. Raz widziałam w gazecie zdjęcia tamtejszych ruder — nawet białe dzieciaki wyglądały tak, jakby z tydzień nic nie miały w gębach. Panienka Celia próbuje się uśmiechnąć.
— Pierwszy raz zatrudniam pomoc — mówi.
— Widać, że się przyda. — Dosyć, Minny...
— Bardzo się ucieszyłam z referencji pani Walters. Opowiedziała mi o tobie. Podobno nikt w mieście tak dobrze nie gotuje.
To ma zero sensu. Po tym numerze, co go wykręciłam panience Hilly, i to na oczach pani Walters?
— Mówiła... o mnie co jeszcze?
Ale panienka Celia już wchodzi na wielkie kręcone schody. Idę za nią na górę, na długi korytarz oświetlony promieniami słońca, co wpadają przez okna. Chociaż są tu dwie żółte
sypialnie dla dziewczynek, a też i niebieska i zielona dla chłopców, to jasne, że w domu nie mieszkają żadne dzieci. Nic tylko kurz.
— W głównym budynku mamy pięć sypialni i pięć łazienek.
— Pokazuje palcem okno i widzę wielki niebieski basen, a za nim drugi budynek. Serce zaczyna mi walić jak młotem.
— No i jeszcze ten basen — wzdycha.
W tym momencie wzięłabym cokolwiek, co by mi wpadło w ręce, ale w takim wielgachnym domu powinni sporo płacić. Nie mam nic naprzeciwko temu, że będę urobiona po łokcie,
nie boję się pracy.
— Kiedy będą jakieś maluchy, żeby zapełniły te łóżka? — Staram się uśmiechać, być przyjazna.
— Och, planujemy dzieci. — Odchrząkuje, nerwowo bawi się palcami. — To znaczy, tylko dla nich warto żyć. — Patrzy się na swoje stopy i dopiero po chwili rusza ku schodom. Idę za
nią i zauważam, że kurczowo trzyma się poręczy przy schodzeniu, jakby się bała spaść.
Dopiero z powrotem w jadalni panienka Celia zaczyna kręcić głową.
— To okropnie dużo pracy — mówi. — Te wszystkie sypialnie i piętro...
— Tak, psze pani, dom jest duży — potakuję, myśląc jednocześnie, że jakby zobaczyła mój dom z łóżeczkiem dzieckaw sieni i jedną ubikacją dla sześciu tyłków, wiałaby, gdzie pieprz
rośnie. — Ale energii mi nie brakuje.
— No i te wszystkie srebra do czyszczenia...
Otwiera kredens na srebra, wielkości mojego salonu, poprawia przekrzywioną świecę w świeczniku, i nagle już łapię, skąd to powątpiewanie na jej twarzy.
Jak miasto dowiedziało się o kłamstwach panienki Hilly, trzy panie z rzędu odłożyły słuchawkę po tym, jak się przedstawiłam. Szykuję się na cios. No już, weź to wreszcie zrób, paniusiu. Powiedz, co myślisz o mnie i swoich srebrach. Płakać mi się chce na myśl o tym, jak bardzo pasowałaby mi ta robota, i o tym, co zrobiła panienka Hilly, żebym jej nie dostała. Wbijam wzrok w okna i modlę się, żeby to nie był koniec rozmowy w sprawie pracy....
Tutaj możesz poczytać opinie czytelników i opis książki>>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz