"Co to znaczy... Dojść do głosu"
Tata Bartusia obudził się z chrypką i potężnym bólem gardła - co bardzo ucieszyło mamę, bo przecież mówiła mu, żeby nie chodził bez szalika....
- A widzisz, a widzisz?! - triumfowała przy śniadaniu. A potem zaczęła opowiadać o różnych chorobach, których mógł się nabawić lub których jeszcze się nabawi, jeżeli nie będzie jej słuchał. Tata próbował parokrotnie przerwać, wreszcie jednak zrezygnowany machnął ręką, wstał i bez słowa wyszedł z kuchni.
- Gdzie on poszedł?... - zapytała zdumiona mama patrząc na Bartusia.
- Mówił, że chce iść do jakiegoś głosu... - wyjaśnił Bartuś. - O ile dobrze zrozumiałem... - dodał niepewnie.
Mama wybiegła z kuchni.
- Gdzie ty idziesz w takim stanie?! - usłyszał Bartuś. - Kim jest ten Głos?! Znam go?!...
- Do apteki idę!... - wycharczał tata Bartusia. - Po jakiś lek na gardło!... Bo gdy mówię cicho, to nie dajesz mi dojść do głosu!...
Mama wróciła do kuchni. Bartuś spojrzał na nią pytająco.
- Dojść do głosu... - wyjaśniła wreszcie mama - to znaczy doczekać się chwili, gdy inni nic nie mówią i można powiedzieć coś samemu.
- Oo, to tata trochę poczeka... - wyrwało się Bartusiowi.
Ale nie powiedział nic więcej, bo mama zdenerwowała się, że obydwaj jej nie słuchają - i nie dopuściła go już tego ranka do głosu.
Opis książki oraz opinię czytelników możesz poczytać tutaj>>>
"Maczać w czymś palce"
Urodzinowy tort babci Marysi prezentowałby się świetnie, gdyby ktoś nie wyjadł ozdabiających go kandyzowanych owoców. Bartuś stał przed tortem z niewyraźną miną.
– Podejrzewam – mruknął tata, przyglądając się badawczo Bartusiowi – że maczałeś w tym palce…
– Nieprawda! – krzyknął Bartuś. – Nie maczałem! Zjadłem tylko to, co leżało na samym wierchu!...
Babcia Marysia parsknęła śmiechem.
– Maczać w czymś palce – wyjaśniła, próbując opanować wesołość – znaczy: brać skrycie w czymś udział… No zobacz, a ja byłam pewna, że to dziadek wyżarł te owoce…
– Niestety – westchnął dziadek. – Nie zdążyłem…
Opis książki oraz opinię czytelników możesz poczytać tutaj>>>
"Robić do kogoś maślane oczy"
Rodzice Bartusia postanowili wydać przyjęcie z okazji dziesiątej rocznicy ich ślubu. Co za radość! Przyszli dziadkowie, wujkowie, ciotki, jacyś dalecy kuzyni, jakieś stryjenki, a jakby tego było mało, także znajomi rodziców – wśród nich pani Halinka, koleżanka mamy z pracy.
– Zajmij się nią, dobrze? – poprosiła mama podchodząc do Bartusia. – Może chce coś jeść czy pić?... – i poszła witać kolejnych gości.
Bartuś poszedł do kuchni, by po chwili wrócić z maselniczką w ręku.
– Proszę – powiedział podając masło pani Halince. – Na pewno się pani przyda…
– Dziękuję… – bąknęła zaskoczona pani Halinka. – Ale ja nie będę chyba jadła…
– To nie do jedzenia, tylko do robienia maślanych oczu – wzruszyła ramionami Bartuś. – Wujek Grzesiek stoi przy oknie…
Panią Halinkę zamurowało.
– No co? – Bartuś poczuł, że coś chyba nie tak. – Mama mówi, ze pani zawsze robi maślane oczy na widok wujka Grześka.
– Czyli, że się w nim podkochuję?! – zasapała pani Halinka – Że mi się ten twój wujek podoba, tak?!
– No, nie wiem – wzruszył ramionami Bartuś. – Ale jeśli masło pani nie pasuje, mogę przynieść margarynę…
Opis książki oraz opinię czytelników możesz poczytać tutaj>>>
"Drzeć z kimś koty"
Bartuś wrócił do domu oburzony. Podszedł do taty i spojrzał na niego z obrzydzeniem.
– Jak mogłeś?!... – zasapał. – Babcia mi wszystko powiedziała!
Tata poczuł, jak obiad staje mu w gardle.
– To znaczy co?... – wyjąkał.
Bartuś odwrócił się do zaciekawionej mamy.
– Wiesz, co robił tata, gdy był mały?!... – zapytał.
– Co?... – Mamę dosłownie zżerała ciekawość.
– Darł koty!... – krzyknął Bartuś. – Z kolegami!...
Zaległa cisza.
A potem tata i mama gruchnęli śmiechem – i to takim, jakiego Bartuś dawno nie słyszał.
– Drzeć koty… – wykrztusiła mama.
– To znaczy: kłócić się z kimś… – dokończył tata.
– Doprawdy?... – Bartuś udawał naburmuszonego.
Ale w głębi serca poczuł ulgę.
Opis książki oraz opinię czytelników możesz poczytać tutaj>>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz