Sprawdź aktualną promocję cenową>>>
Fragmenty książki
Maria umiera dwukrotnie
Wiadomość o śmierci Marii dotarła do Broniewskiego na początku marca 1945 roku. Dopiero wtedy też dowiedział się, że była w Oświęcimiu. Załamany napisał do córki, że nie wie, czy dostanie jeszcze kiedyś szansę, by znów pokochać kogoś tak głęboko jak ją. „Ona była dla mnie tym pionem, kręgosłupem życiowym, chciałbym do niej wrócić, mieć z nią dziecko” – pisał.
Napisał wiersz Żona.
Obłoki obłąkane,
kolory pokłócone,
drzewo przed oknem złamane
i – widzę żonę.[...]
Pięć lat tułaczki, więzienia,
ona – Oświęcim…
Jakże gorzki ten na do widzenia
wiersz o „świętej pamięci”.
Potem były kolejne. W tym Ballada, poruszający dialog z Marią.
„Do widzenia, droga żono”,
mówię, idąc na ochlaje.
(Zmień tę minkę przerażoną,
wiem, że ci się serce kraje).
„Mój kochany, mój jedyny,
idź do łóżka, weź chininy”. –
„Miła, ochlaj – ciężka praca,
rzadko z tego się powraca”. – [...]
„Grób wykopię tobie, sobie
i spoczniemy w jednym grobie”. –
Pisał o samobójstwie. Trudno przyjąć, że była to tylko poetycka figura. W wierszu Trzeci dzień malarii rozważał, jaka śmierć będzie lepsza. Podcięcie żył? Mogą wykryć zanim się wykrwawi. Kula? Zabrali mu parabellum. Szubieniczny sznur? To dobre dla tragarzy. Wiem, że nie można się kochać w umarłej, pisał, a kochać trzeba.
„Grób wykopać – ciężka praca…” –
„Dobrze, że się nie powraca”.
- tak zakończył Balladę.
Pisząc to, nie wiedział jeszcze, że będzie przeżywał śmierć Marii dwukrotnie. Bo Maria Zarębińska wróciła… Najpierw do żywych, a potem, w czerwcu 1945 roku, z Altenburga do Polski. Zatrzymała się w Łodzi, żeby u poznanej podczas podróży więźniarki wykąpać się i odpocząć.
To do Łodzi przeniosło się po wojnie życie artystyczne. Grały teatry, byli znajomi pisarze, bywała Janina Broniewska. Tam Maria odnalazła córkę. Dziewczynka po powstaniu, w którym zginął opiekujący się nią ojciec Marii, trafiła na krótko pod opiekę rodziny biologicznego ojca, a potem do sierocińca w Stoczku Łukowskim. Stamtąd wiosną 1945 roku zabrała ją Janina Broniewska. Spytała, czy Majka chce zamieszkać z nią i Anką. Chciała. Informację o śmierci matki, jak miało się później okazać, nieprawdziwą, Janina Broniewską przez dziewczynką ukryła.
Władysław Broniewski dowiedział się, że Maria i Majka żyją, gdy szykował się już do Londynu. Nagle okazało się, że w Polsce są wszyscy, którzy byli dla niego najważniejsi: Anka, Maria i Majka. I czekają na jego powrót.
Bo to tak, jakbym orłowi polskiemu urwał głowę...
Ta anegdota ma wiele wersji. Ci sami są tylko za każdym razem bohaterowie. Sowiecki namiestnik Bolesław Bierut i poeta Władysław Broniewski. Agent NKWD, osadzony na stanowisku prezydenta powojennej Polsce i były legionista Piłsudskiego, autor poematu Słowo o Stalinie, którego talent zaprzęgnięto w służbę komunizmu.
Ta sama jest też za każdym razem prośba, z jaką Bierut zwraca się do Broniewskiego.
– Towarzyszu Władysławie, najwyższy czas, żebyście napisali nowy hymn Polski.
To miał być hymn lepiej pasujący do państwa robotników i chłopów niż osiemnastowieczna pieśń odwołująca się do francuskiego cesarza, hetmanów z czasów szlacheckiej Polski i szabel stawianych przeciw obcej przemocy. Teraz przecież przyszłość wykuwało się sierpem i młotem.
– Napiszecie go wy, nasz wielki proletariacki poeta – przekonywał Bierut.
Andrzej Braun wspominał, że było to podczas jednego z przyjęć, na jakie Bierut zapraszał do Belwederu pisarzy. Miał powiedzieć, że ma już dość Mazurka Dąbrowskiego. Pora na nowy hymn. Broniewski przychodził na te przyjęcia przeważnie już pijany, ale kiedy podsunięto mu pomysł napisania nowego hymnu, odmówił. Wybuchnął:
– Orła bez korony jeszcze mogę znieść, ale nowego hymnu nigdy.
Trzecia żona Broniewskiego, Wanda, nie słyszała tej rozmowy. Stała kilka kroków dalej. „Widziałam tylko, jak mąż bardzo zmienił się na twarzy. Odmówił” – wspominała.
Marek Hłasko, przez kilka miesięcy sekretarz Władysława Broniewskiego, napisał, że poeta posłał Bieruta do wszystkich diabłów. „Po czym napisał wiersz, że kłania się rewolucji radzieckiej po polsku, czapką do ziemi”. Jak zwykle w anegdotach nie wszystko jest prawdą. Wiersz Pokłon Rewolucji Październikowej powstał kilka lat przed rozmową z Bierutem. Według jeszcze innej wersji, Broniewski miał wręczyć Bierutowi kartkę z nagryzmolonym nierównym pismem zdaniem: Jeszcze Polska nie zginęła…
Maria Dąbrowska też zapamiętała przyjęcie w Belwederze. Odbyło się z okazji zjazdu Związku Literatów Polskich w czerwcu 1954 roku. Zanotowała je w Dziennikach ponad rok później, 23 lipca 1955.
Siedziała przy stole z Bierutem, gdy na salę wszedł pijany Broniewski. Zataczał się dłuższą chwilę, a potem zaczął krzyczeć tak, że musieli usłyszeć go wszyscy.
– Wy chcecie, towarzysz Bolesław, żebym ja napisał nowy tekst do hymnu narodowego. Ja to potrafię. Ja jeden! Ale ja hymnu narodowego nie będę zmieniał. Nie będę, bo nie mogę! Bo nie chcę!
A po chwili, jeszcze raz, ciszej:
– Bo to tak, jakbym orłowi polskiemu urwał głowę.
Być może tylko inny poeta mógł zrozumieć ogrom pokusy, przed którą stanął Broniewski. Stanisław Grochowiak napisał, że byłby to przecież laur najwyższy, o jakim poeta mógł marzyć. Argumentów, by przyjąć ofertę też nie brakowało. Wierzył przecież w siłę swego poetyckiego talentu. Wierzył w socjalizm i nie byli w stanie tego zmienić ludzie, którzy rządzili Polską.
A jednak odmówił i to stanowczo, jak zapamiętali świadkowie. Potem się upił. I długo nie trzeźwiał.
„Było coś z dostojewszczyzny w grożącym skandalu z powodu pijaństwa Broniewskiego” – notowała w październiku 1954 roku środowiskowe reakcje na incydent w Belwederze towarzyszka życia Dąbrowskiej, Anna Kowalska.
I było w tym coś z samobójczej desperacji człowieka, który świadomie wydaje na siebie wyrok.
Tutaj poczytaj opis książki>>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz