Fragment książki
Zrealizowany w Betlejem pomysł i to, co nastąpiło potem, było aktem – jeśli tak wolno powiedzieć – wielkiej Bożej odwagi. Pomysł ten szedł przecież w poprzek ludzkich oczekiwań i wyobrażeń.
Wielkie ryzyko Pana Boga
Co nam mówi Boże Narodzenie? Mówi, między innymi, że Pan Bóg jest nieprzewidywalny. Wypełnienie mesjańskich obietnic odbyło się w sposób tak nieprawdopodobny, że nawet środowisko, które na ich wypełnienie oczekiwało, nie mogło uwierzyć. Trudno zresztą się dziwić. Bóg, który staje się człowiekiem? To przekracza ludzką wyobraźnię. Mówi jeszcze Boże Narodzenie o – wybaczcie tak nadużywane określenie – ubóstwie środków. Dzieło o kosmicznym wymiarze rozpoczęło się tak, jak się rozpoczęło. Biorąc na zdrowy rozum, to nie mogło się udać. O tym przypomina Boże Narodzenie. Nam, chrześcijanom, i tym, którzy na nas patrzą. Przykro to powiedzieć, ale chyba dość daleko odeszliśmy od Betlejem. Nie chodzi o to, że następca Piotra mieszka w pałacu, że ma Gwardię Szwajcarską itd. Nie sądzę, że powinien mieszkać w grocie. Watykan jest w gruncie rzeczy zabytkowym biurowcem, miejscem ciężkiej pracy wielu ludzi i służącej ludziom, więc nie widzę nic złego w tym, że jest biurowcem bardzo pięknym i zabytkowym. Można to odnieść do większości tzw. pałaców biskupich.
Martwi mnie natomiast nasz brak odwagi. Zrealizowany w Betlejem pomysł Pana Boga i to, co nastąpiło potem, było aktem – jeśli tak wolno powiedzieć – wielkiej Bożej odwagi, m.in. dlatego że pomysł ten szedł w poprzek ludzkich oczekiwań i wyobrażeń.
A my jesteśmy ostrożni. Drżymy, żeby nie naruszyć status quo Kościoła, żeby nie popełnić błędu, żeby nie było strat. Irytuje nas wszystko, co wychodzi poza ramy... czego? Kulturowego obyczaju, tradycji przez małe „t”, naszych przyzwyczajeń.
Życiodajne zmiany w Kościele z reguły dokonywały się dzięki ludziom, którzy ramy rozsadzali. Takim jak św. Franciszek i jego pierwsi towarzysze, bardziej przypominający hipisów niż czcigodnych zakonników. Nie wszystkim się podobali, wprost przeciwnie. Kościół się odmładza dzięki takim jak Teresa z Ávila, Jan od Krzyża, jak założyciel mojego zgromadzenia bł. Stanisław Papczyński, Jan Bosco, Matka Teresa albo niedawno zmarła (w katolickich periodykach dodaje się: „kontrowersyjna”) siostra Emmanuela. Dzięki teologom, którzy przetarli drogę Soborowi, jak o. Congar i inni, i nietypowym duszpasterzom, jak l’abbé Pierre, ks. Zieja, ks. Blachnicki. Jak niektórzy współcześni nam papieże, Jan XXIII, Jan Paweł II. Nie łudźmy się: choć byli papieżami, to ich poczynania często budziły niepokój, a nawet sprzeciw „dobrze myślących” ludzi Kościoła. Nie chodzi o gloryfikowanie odwagi dla odwagi. Niekoniecznie każdy, kto się wyłamuje z ram instytucji, jest dobrym prorokiem. Sam fakt rebelii niczego jeszcze nie przesądza. Ale tych kłopotliwych-dobrych jest w historii Kościoła mnóstwo. Na wysokich urzędach i bardzo nisko, duchownych i świeckich, w przeszłości i dziś. Z reguły władza kościelna ma z nimi kłopoty, a po śmierci często są wynoszeni na ołtarze. Łączy ich to, że nie są skupieni na sobie, że mniej lub bardziej spokojnie znoszą własne upokorzenia i klęski. Są pokorni, choć czasem nieznośni. Ale to oni, na różnych poziomach, wytyczają etapy historii Kościoła.
Wydarzenie w Betlejem pojawiło się jako zagrożenie ortodoksji, a dalszy jego ciąg jako zagrożenie narodowe: „Jeśli Go tak zostawimy, przyjdą Rzymianie i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród” (J 11, 47-48) – uzasadniano wydanie wyroku śmierci na Jezusa. To, co robił, mogło rzeczywiście być bardzo niebezpieczne.
Lęk o ortodoksję znamionuje wstępowanie w starość. Czasem bywa symptomem niepewności. Młodość ze swym idealizmem, z natury rzeczy, jest wobec starych krytyczna. To krytycyzm, niekoniecznie destrukcyjny, stymuluje do myślenia. Jest twórczy. Oczywiście, odpowiedzialny za depozyt wiary biskup musi być wyważony w słowach i reakcjach na różne kontestacje. Ale niech się kieruje miłością i zaufaniem do Ducha Świętego. „Ducha nie gaście”! Oby nigdy nie powodował się strachem.
Boże Narodzenie to była wielka decyzja Pana Boga, dlatego wprowadza ono w świat wielkich decyzji. Wielkich w wymiarze każdego konkretnego życia i wielkich w życiu społeczności chrześcijan. Wielkie decyzje to wielkie ryzyko i zarazem wielkie zaufanie. Ryzyko popełnienia błędnych wyborów. Lepiej jednak podjąć to ryzyko, niż z decyzją zwlekać w nieskończoność i w końcu nie podejmować jej wcale. „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 16, 25).
[Tekst pochodzi z numeru świątecznego, w którym o Bożym Narodzeniu mówili także ks. Grzegorz Ryś, Maria i Janusz Poniewierscy, Krzysztof Dorosz, ks. Andrzej Draguła, Maciej Wojtyszko, Wojciech Nowicki i Andrzej Stasiuk.]
Kościół jako sakrament obecności i działania Boga jest przedmiotem mojej wiary. Jest niezmienny, doskonały, nie wymaga korekt ani reform.
Nasz Kościół święty.
Co myśli dzisiaj katolik, który w czasie niedzielnej Mszy św. wyznaje: „Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”? Co myśli, wymawiając słowa tego wyznania wiary ktoś, dla kogo Kościół jest kamieniem obrazy? Kto wierzy w Boga, ale nie chce mieć do czynienia z księżmi, biskupami, z żadnymi kościelnymi instytucjami ani organizacjami?
Wierzę w Kościół... Już scholastyczni teologowie wyrażali wątpliwość: jak można mówić, że się wierzy w Kościół? Można, co najwyżej, wierzyć Kościołowi, ale wierzyć można tylko w Boga. Jak można nazywać Kościół „świętym”, jeśli to, co często w Kościele się ogląda, raczej od świętości jest odległe?
Wyznając wiarę „w Kościół”, mam na myśli tajemnicę wiary, rzeczywistość, której bez wiary nie da się zobaczyć, a tym bardziej zrozumieć. Wierzę w Kościół, który jest ustanowiony przez Chrystusa, który jest znakiem Jego obecności wśród nas „po wszystkie dni aż do skończenia świata” po to, by z ludzkości uczynić rodzinę dzieci Bożych, sióstr i braci, Jego mistyczne Ciało. Wierzę w Kościół, który przez stulecia przechował Jego słowa, objawione prawdy wiary, i który, dzięki Jego Duchowi, coraz lepiej pozwala ludziom je zrozumieć, w Kościół, w którym Bóg skutecznie działa poprzez znaki-sakramenty i przez apostolską władzę, daną dla prowadzenia człowieka do zbawienia, w Kościół, w którym rozkwitają zdumiewające charyzmaty i który wciąż rodzi świętych. W ten Kościół wierzę.
Ale mówiąc „Kościół”, mam też na myśli „lud chrześcijan” – zgromadzenie wiernych. Ten Kościół jest realizowaniem pośród ludzi i przez ludzi Kościoła-tajemnicy wiary, Kościoła-daru, który, jak każdy dar Pana Boga, jest bez skazy, jest doskonały, podczas gdy wspólnota chrześcijan, ludzie – nie są doskonali. Jesteśmy Kościołem z naszymi słabościami, niestałością, skłonnością do upadków. Tędy właśnie do Kościoła przenika grzech.
Mówiąc „Kościół”, mam też na myśli „personel”: hierarchię, ludzi sprawujących w Kościele określone funkcje, ustanowione w zasadzie tylko w celu uświęcenia ludzi, to jest prowadzenia ich do Boga. Wierzę w tak rozumiany Kościół, wierząc w działanie Pana Boga nawet wtedy, kiedy narzędzia tego boskiego działania są kiepskie, wierzę bowiem, że Bóg jest silniejszy od naszej słabości i np. przez marnych księży potrafi zdziałać coś dobrego. To naprawdę wielka ulga, że do skuteczności sakramentu nie muszę szukać koniecznie Ojca Pio, że wystarczy każdy ksiądz, bez względu na stopień jego mądrości czy świętości.
Kościół – znak (i sakrament) obecności i działania Boga – jest przedmiotem mojej wiary. Jest niezmienny, doskonały, nie wymaga korekt ani reform. Byle tylko tam, gdzie boskie łączy się z ludzkim, ludzkie nie zostało ubóstwione kosztem boskiego, byle to, co jest zasadą Kościoła i celem, nie zostało przyćmione czy wręcz zastąpione przez to, co jest tylko środkiem, narzędziem.
Trudno się dziwić, że od instytucji uznającej się za sakrament (widzialny znak) obecności Boga, a jednocześnie złożonej z grzesznych ludzi i kierowanej przez nich, oczekuje się wiele, że stawia się jej najwyższe (niewykonalne?) wymagania.
12 marca 2000 r. papież Jan Paweł II publicznie wyznał, że Kościół „w każdej epoce gromadzi w swojej wspólnocie wiernych promieniejących świętością oraz tych, którzy okazując nieposłuszeństwo [Bogu], zaprzeczają wyznawanej wierze i świętej Ewangelii”, i prosił Boga o wybaczenie win popełnianych przez ludzi Kościoła. Wyznawał pychę, hipokryzję, chciwość, żądzę władzy i brak szacunku do człowieka. Mówił o posługiwaniu się w imię wiary metodami nieewangelicznymi, rozerwaniu jedności chrześcijan, grzechach przeciw Żydom – „ludowi przymierza i błogosławieństw”, o słowach i czynach dyktowanych pychą, nienawiścią i żądzą panowania nad innymi, o niechęci do wyznawców innych religii, o braku miłości wobec słabszych grup społecznych, takich jak imigranci i Cyganie, o podeptaniu ludzkich praw i ludzkiej godności, zwłaszcza poniżeniu i dyskryminacji kobiet, o biernym przyzwoleniu na zło, za które winę ponoszą również chrześcijanie.
Papież nazwał ten akt „oczyszczeniem pamięci”. Nie miałby on jednak sensu, gdyby się odnosił tylko do przeszłości, nie obejmował chwili obecnej i nie otwierał się także ku przyszłości.
Kiedyś Jezus zapytany o to, które z 613 zawartych w Biblii przykazań (Żydzi znaleźli w Biblii i spisali 365 zakazów i 248 nakazów) jest najważniejsze, wskazał dwa: miłości Boga i miłości bliźniego. Z tych dwóch uczynił jedno, choć w Biblii są zapisane osobno: pierwsze w Księdze Powtórzonego Prawa (6, 4), drugie w Księdze Kapłańskiej (19, 18). Powiedział, że te dwa są najważniejsze, bo na nich wszystko się opiera, bez nich zaś wszystkie pozostałe przykazania nie mają sensu.
Kościół, jako widzialna instytucja, jako społeczność, hierarchia, struktury organizacyjne, z nowym Kodeksem Prawa Kanonicznego i Katechizmem Kościoła Katolickiego, Watykanem itd., nie ma sensu ani racji bytu, jeśli dominującą siłą nie będzie tam miłość Pana Boga (ponad wszystko) i miłość człowieka. Temu ma służyć rozwój kościelnych praw oraz instytucji. Owszem, potrzebne są dobra organizacja, dyscyplina, środki materialne itd. – potrzebne i uzasadnione, jeśli są podporządkowane temu jednemu celowi. Jeśli rzeczywiście drogą Kościoła – jak głosił Jan Paweł II – jest człowiek. Niedobrze, jeśli nadal będzie się sądziło odwrotnie: że Kościół jest drogą człowieka i że nie Kościół człowiekowi, a człowiek Kościołowi ma służyć.
[Tekst powstał po nałożeniu na ks. Adama Bonieckiego przez prowincjała Zgromadzenia Księży Marianów zakazu wystąpień w mediach poza „Tygodnikiem Powszechnym”. Przywołany przez autora Michał Olszewski pisał wówczas o perspektywie zamieszek, związanych z warszawskimi obchodami Święta Niepodległości.]
Czytaj dalej - pobierz książkę>>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz