niedziela, 4 grudnia 2011

Villas - Michalewicz Iza, Danilewicz Jerzy - Fragment

Przeczytaj opis książki>>>
Wszyscy pracownicy wiedzieli, że nie należy ingerować w duchowe życie Violetty. Nie komentowali jej przypowieści. Nie zadawali pytań. Villas będzie chodzić po teatrze własnymi ścieżkami. I nie podda nikogo nachalnej ewangelizacji.

- Ona z taką samą łatwością mówiła o Panu Bogu, jak rzucała wyzwiskami - wspomina jej garderobiana. - Wtedy najlepiej było robić swoje i się nie odzywać. Zwłaszcza starsi stażem pracownicy mieli wpojone, że to aktor jest gwiazdą teatru i jemu się służy. Powinien mieć luksus pracy. Nie może się denerwować.

Anna Boska też zauważa tę sprzeczność w zachowaniu Violetty. I mieszanie sacrum z profanum.

- Pamiętam scenę z udziałem jednego z dyrektorów Syreny - Stasia Taczanowskiego. Na próbie ona domagała się jakichś zmian przy kostiumie: mniej piór czy więcej piór, nie pamiętam. Przybiegła do gabinetu i zaczęła krzyczeć, że nie wystąpi. Potem zmieniła ton, zaczęła gwałtownie prosić. Przechyliła się przez biurko, a dekolt miała do połowy piersi. I zobaczyłam, jak ona z całą kobiecą świadomością łapie tego Taczanowskiego za głowę i wpycha ją w swój biust. Zdębiałam. Bo nagle osoba, która opowiada o swoich postach, modlitwach i skromności, wystąpiła w roli świadomej Messaliny. Spłoszony dyrektor zaczął ją odpychać.

Jej obsesje religijne mogły mieć związek z seksualnym niespełnieniem. W prymitywnych bigoteriach te skrajności się stykają. I ona swoją pobożność pojmowała jako fakt, że kocha Chrystusa - tak myśli Boska. Violetta była gwiazdą pod wieloma względami nietypową. Nie wiadomo, czy wynikało to z ubóstwa, w jakie wpadła z końcem lat siedemdziesiątych, czy też po prostu miała takie maniery (co mogło wynikać z prostoty wychowania). Witold Filler niebawem przekona się osobiście, że Villas nie tylko uwielbia pierogi, ale także bierze na wynos. Kiedy Syrena ruszy w kolejny objazd artystyczny po kraju, autokar zatrzyma się przy barze. Ktoś kupi wodę, ktoś ćwiartkę. Inni zasiądą do jedzenia. Violett a powie, że jest głodna, ale nie ma pieniędzy. Zapomniała portmonetki.

- Proszę sobie coś zamówić, ja oczywiście służę - Filler na to.

I Violetta zamówi. Dwanaście kotletów (zawinie je do torebki).

Dyrektor zapłaci raz, drugi, trzeci. W końcu nie wytrzyma i odmówi. Do tego posiłki się przedłużają, bo Violetta wszędzie wzbudza sensację. Filler wpadnie więc na pomysł, żeby posiłki przynosić jej do pokoju. Któregoś dnia garderobiana przybiegnie w popłochu:

- Panie dyrektorze! Co mam zrobić, ona pakuje do torby talerze! Krzysztof Gospodarek w jednym z wywiadów przyznawał:

- Z koncertów [mama] zawsze przywoziła coś dla domu, nawet garnki i pościel, i zawsze kupowała mi ubrania.

Krzysztof nie będzie tylko wiedział, skąd te "sprzęty" się brały. Artyści w imię własnego interesu wykażą się jednak dużą dozą tolerancji.

- W teatrze każdy zazdrości każdemu pozycji, roli, talentu. Ale jak zdarza się taki talent jak Viola, to się nie zazdrości, bo wszyscy z niego żyjemy. Publiczność przychodzi przede wszystkim, żeby jej słuchać i ją oglądać. Dlatego znosiliśmy te wszystkie fochy - mówi Ryszard Poznakowski.

Niektórzy jednak nie wytrzymywali. Józefi na Pellegrini zaprzyjaźniona z piosenkarzem Edwardem Hulewiczem opowie mu, że jeden ze znanych aktorów szczególnie nie lubił Villas. Zdarzało mu się złośliwie ją podszczypywać w czasie przedstawienia, co artystkę dekoncentrowało i wpędzało w niepotrzebny stres. Monika Filler, ostatnia żona dyrektora Syreny:

- Miała w sobie wiele cech prostego człowieka. To są takie z pozoru nieuchwytne elementy w sposobie reagowania, nieodporności na krytykę. Zamykała się w sobie, nie była skłonna do żadnych kompromisów, oddalała się od wszystkich coraz bardziej, bo nie znosiła słowa sprzeciwu ani krytyki. Ciągle mówiła o ludziach, którzy jej źle życzą, niszczą ją. Villas przysparzała sobie wrogów z taką samą łatwością, jak uwodziła publiczność. Także wśród dziennikarzy, którzy nie zawsze byli w stanie udźwignąć jej dziwactwa. Pewna reporterka bardzo chciała z piosenkarką zrobić wywiad. Została poinstruowana, że słuchać należy z powagą. Violetta nie może dostrzec w oku rozmówcy nawet błysku rozbawienia. Nie ma do siebie dystansu, nie czyta wielu żartów, szczególnie tych, które dotyczą jej osoby. I traktuje je jako atak. Dziennikarka życzliwie wysłuchała rad i postanowiła się dostosować. Na początku było słodko. Artystka powitała ją gorąco i - wyjątkowo - zaprosiła do garderoby. Tam - oprócz kostiumów, kosmetyków i luster - stał metalowy krzyż z Chrystusem. Villas rozwinęła opowieść. Otóż w Magdalence śledzi ją wywiad. Polski, a może amerykański. Nie wie. Niech dziennikarka przedstawi sobie taką sytuację: Violett a wiezie węgiel taczką z komórki do domu. Musi palić w piecu, ponieważ nie stać jej jeszcze na zmianę ogrzewania. Już samo to jest dla niej uwłaczające, że ona - narodowe dobro przecież - musi robić za węglarkę. A tymczasem jest jak Chrystus - poraniona. W ręku trzyma serce przebite siedmioma skrwawionymi mieczami... I pcha tę taczkę do domu, a tu nagle spod węgla wyskakuje wywiadowca! W dodatku nagi! W tym miejscu dziennikarka nie wytrzymała. I oko jej błysnęło. Violetta zauważyła, chwyciła krucyfi ks i rzuciła się na reporterkę. Kobieta uciekała po całym teatrze w popłochu, omal nie dostając zawału. Villas odpuściła dopiero na kolejnych schodach.

- Gdybym tego nie słyszała na własne uszy, tobym nie uwierzyła - opowiada Anna Boska. - Ale Ania zadzwoniła do mnie z płaczem i umówiłyśmy się na Nowym Świecie w kawiarni Mazovia. Puściła mi to nagranie. Osłupiałam. To nie mania prześladowcza będzie jednak powodem pierwszego odejścia Villas z Syreny.Przedstawienie, które okazało się ostatnim, początkowo przebiegało bez zakłóceń. W scenie z Neronem Violetta grała Ligię i prowadziła dialog z władcą Rzymu. Kończyła słowami: "Nigdy, przenigdy, nie!". Zwlekając z odpowiedzią, Ligia wydłużała pauzę. "Dyrygent (Ryszard Poznakowski) w bezruchu trzymał uniesione ramiona, skrzypkom smyczki kleiły się do strun, puzonistom ślina ciekła w przytknięte do warg ustniki... musieli być w każdym momencie gotowi, by zawtórować wokalistce... Tymczasem z każdym dniem pauza trwała dłużej, by przemienić się w końcu w wieczność. Dochodziła - trudno w to niemal uwierzyć - do siedmiu minut (!). Aż jednego dnia Poznakowski nie zdzierżył. I zaraz po tekście Brusikiewicza (...) ktoś wyśpiewał dyszkantem z kanału orkiestrowego: «Nigdy, przenigdy, nie!»". Jak pisze Filler, zrobił to Poznakowski. Później Villas wypowie ze sceny coś o taktach i nietaktach dyrygenta. W dosłownej wersji miało to brzmieć: "Chciałam przeprosić za dyrygenta, który nie umie rozróżnić między prostotą a prostactwem". Doniesiono o tym Poznakowskiemu. Co było dalej, Filler nie sprecyzował. Ryszard Poznakowski do dziś pamięta ten incydent oraz jego ciąg dalszy. Zwłaszcza że wcześniej dobrze mu się z gwiazdą pracowało. Była profesjonalistką, świetnie się z nim zgadzała:

- Byłem u niej dwa razy w Magdalence. Pojechaliśmy z Fillerem omawiać tonację, utwory, zrobić próbę. Miała, owszem, kapliczkę z Matką Boską, elegancką. Ale było swojsko. Przyjęła nas chlebem ze smalcem. - Chłopaki, mam dobry smalec! - powiedziała. Lubiła smalec. W stosunku do innych pozwalała sobie na gwiazdorskie gesty, ale dla muzyków zawsze była kumplem. Nie miała jednak pojęcia, bo nie interesowało ją na tyle życie innych ludzi, że muzycy, którzy grali w spektaklu, potem szli zarabiać na dansingach. Villas przedłużała spektakle przynajmniej o pół godziny, więc przeważnie byli spóźnieni. I to wpędzało ich w stres.W końcu doszło do kolejnej, feralnej pauzy. To już był któryś z rzędu bis. Poznakowski zastygł z pałeczką. Czekał, aż Violett a skończy, żeby muzycy mogli kontynuować akompaniowanie. Minęło piętnaście sekund, artystka śpiewa wokalizy, publiczność bije brawo....
Czytaj dalej - zamów książkę>>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz