sobota, 10 grudnia 2011

Jedenaście minut - Paulo Coelho - Fragment

Tutaj możesz przeczytać opis książki>>>


Fragment książki


Zrozumieć miłość - oto mój cel. Gdy kochałam, czułam, że naprawdę żyję. Wiem też, że wszystko, co mam teraz, jakkolwiek może się wydawać ciekawe, nie wzbudza we mnie entuzjazmu.
Miłość jednak bywa okrutna. Widziałam, jak cierpią moje przyjaciółki, i nie chcę tego doświadczyć na własnej skórze. Te same, które dawniej naśmiewały się ze mnie i z mojej niewinności, teraz pytają, jak ja to robię, że tak dobrze radzę sobie z mężczyznami. Uśmiecham się i zbywam je milczeniem, ponieważ wiem, że lekarstwo jest gorsze od samego bólu: po prostu nie zakochuję się. Z każdym dniem widzę coraz wyraźniej, jak bardzo mężczyźni są słabi, niestali, niepewni siebie, dziwni... Zdarzało mi się odrzucać awanse ojców niektórych moich przyjaciółek. Wcześniej mnie to gorszyło. Teraz myślę, że to nieodłączna część męskiej natury.
Choć moim celem jest zrozumieć miłość i choć nieraz cierpiałam za sprawą tych, którym oddałam serce, muszę przyznać, że ci, którzy dotknęli mojej duszy, nie rozbudzili mojego ciała, ci natomiast, którzy dotknęli mojego ciała, nie poruszyli mojej duszy.

Po ukończeniu szkoły średniej dziewiętnastoletnia Maria znalazła posadę sprzedawczyni w sklepie z tkaninami. Właściciel zakochał się w niej - wtedy już potrafiła posłużyć się mężczyzną, nie pozwalając się wykorzystać. Nigdy nie pozwoliła mu się dotknąć, choć zawsze była dla niego czarująca. Zdawała sobie sprawę z siły swojej urody.

Siła urody... Czym może być świat dla brzydkich kobiet? Miała przyjaciółki, na które nikt na tańcach nie zwracał uwagi, z którymi nikt nie rozmawiał. Dziewczyny te przywiązywały dużą wagę do najwątlejszego uczucia, jakim je obdarzono, rozpaczały w milczeniu, gdy je odtrącano, i starały się nie budować swej przyszłości na złudnej nadziei, że się komuś spodobają. Były bardziej niezależne, więcej czasu poświęcały sobie, choć w mniemaniu Marii świat musiał się im wydawać nie do zniesienia.

Maria była świadoma swojej urody. Choć zazwyczaj puszczała mimo uszu przestrogi matki, tej jednej nie zlekceważyła: "Córeczko, uroda przemija". Dlatego trzymała pracodawcę na dystans, co przyniosło jej znaczną podwyżkę (nie wiedziała, jak długo uda się zwodzić go samą nadzieją, że pewnego dnia pójdzie z nim do łóżka, ale jak na razie dobrze zarabiała), nie licząc premii za godziny nadliczbowe (tak naprawdę wolał mieć ją przy sobie, obawiając się, że gdyby zaczęła wychodzić wieczorami, mogłaby stracić dla kogoś głowę). Pracowała dwadzieścia cztery miesiące bez przerwy, dzięki temu mogła wspomóc rodziców, no i - co za sukces! - zaoszczędziła dość pieniędzy, by zafundować sobie tydzień wakacji w mieście swych marzeń, w mieście artystów, perle Brazylii: Rio de Janeiro!

Szef chciał jej towarzyszyć w podróży i pokryć wszystkie wydatki. Maria skłamała. Powiedziała mu, że matka zgodziła się puścić ją do jednego z najbardziej niebezpiecznych miast na świecie pod jednym warunkiem: miała zatrzymać się u kuzyna, który uprawiał dżiu-dżitsu.

- Poza tym nie może pan tak po prostu zostawić sklepu bez opieki - skwitowała.

- Nie mów do mnie "pan" - poprosi?, a Maria dostrzegła, że w jego oczach tliło się coś, co już znała: iskierka uczucia. Była zaskoczona, bo sądziła, że chodzi mu tylko o seks. A jednak jego wzrok mówił co innego: "Mogę ci ofiarować dom, rodzinę i bezpieczeństwo". Z myślą o przyszłości, postanowiła podsycać tę iskierkę.

Oświadczyła, że będzie tęsknić za pracą, którą tak lubi, i za ludźmi, których uwielbia (nie wymieniła nikogo z imienia, by nie rozwiać mgiełki tajemnicy, czy to jego właśnie ma na myśli). Obiecała, że będzie bacznie pilnować portfela i jego zawartości. Prawda była zupełnie inna: chciała, by nikt, absolutnie nikt nie zepsuł jej pierwszego tygodnia całkowitej wolności. Chciała popływać w morzu, obejrzeć witryny sklepów i pokazać nieznajomym, że jest wolna - na wypadek gdyby pojawił się książę z bajki, chętny porwać ją ze sobą w nieznane.

- Cóż to jest tydzień? - powiedziała, uśmiechając się kokieteryjnie. - Minie szybko i ani się obejrzymy, a będę z powrotem.

Zmartwiony pracodawca jeszcze trochę nalegał, ale w końcu dał za wygraną. Postanowił się oświadczyć zaraz po jej powrocie. Nie chciał popsuć wszystkiego, pozwalając sobie na zbytnią śmiałość.

Maria spędziła dwie doby w autobusie. Wynajęła pokój w hotelu piątej kategorii w dzielnicy Copacabana. (Ach! Copacabana! Bajeczna plaża, błękitne niebo...). Zanim się rozpakowała, chwyciła bikini - ostatni nabytek - wciągnęła je na siebie i choć dzień był pochmurny, poszła prosto na plażę. Ocean napawał ją obawą, ale zdobyła się na odwagę i weszła do wody.

Nikt na plaży nie miał pojęcia, że był to jej pierwszy kontakt z oceanem, z boginią Iemanjá, prądami morskimi, spienionymi falami i z wybrzeżem Afryki rojącym się od lwów po drugiej stronie Atlantyku. Gdy wyszła z wody, zaczepiła ją kobieta sprzedająca kanapki, potem przystojny ciemnoskóry mężczyzna, który zapytał, czy ma wolny wieczór, oraz cudzoziemiec, który wprawdzie nie znał ani słowa po portugalsku, ale żywo gestykulując, zapraszał ją na kokosowe mleczko.

Kupiła kanapkę, bo nie umiała odmówić. Jednak obu mężczyzn zbyła milczeniem. Poczuła, że ogarnia ją smutek. Czemu teraz, gdy mogła wreszcie robić, co dusza zapragnie, zachowywała się tak żałośnie? Nie znajdując wytłumaczenia, usiadła na piasku, czekając, aż słońce wyjdzie zza chmur.

Wrócił obcokrajowiec z orzechem kokosowym dla niej. Była zadowolona, że nie musi z nim rozmawiać. Wypiła kokosowe mleczko, uśmiechnęła się, on również odpowiedział jej uśmiechem. To była wygodna forma kontaktu, do niczego nie zobowiązywała - jeden, drugi uśmiech - aż do chwili, gdy mężczyzna wyciągnął z kieszeni miniaturowy słownik w czerwonej okładce i powiedział ze śmiesznym akcentem: bonita - ładna. Uśmiechnęła się znowu. Szczerze mówiąc, wolałaby spotkać nieco młodszego i mówiącego w jej języku księcia z bajki.

Kartkując słownik, mężczyzna wydukał:

- Kolacja dziś? - I zaraz dorzucił: - Szwajcaria!

Po czym wypowiedział słowa, które niemal w każdym języku brzmią niczym chóry anielskie: "Praca! Dolary!".

Maria nie znała restauracji "Szwajcaria". Czy to możliwe, aby wszystko było tak łatwe i marzenia spełniały się tak szybko? Lepiej mieć się na baczności: bardzo dziękuję za zaproszenie, jestem zajęta i wcale nie zamierzam kupować dolarów.

Mężczyzna, który nie zrozumiał ani jednego jej słowa, zaczął tracić nadzieję. Zniknął na chwilę i wrócił z tłumaczem. Za jego pośrednictwem wyjaśnił, że pochodzi ze Szwajcarii (a więc to nie była restauracja, tylko jego kraj), chciałby zjeść z nią kolację i zaproponować popłatną pracę. Tłumacz - portier z hotelu, w którym zatrzymał się ten mężczyzna - a zarazem jego pomocnik w interesach, dorzucił po cichu:

- Na twoim miejscu zgodziłbym się bez wahania. Ten facet to gruba ryba w show-biznesie. Przyjechał do Brazylii w poszukiwaniu nowych talentów. Mogę ci opowiedzieć o kilku osobach, które przyjęły już jego propozycję. Wiedz jedno: dziś są bardzo bogate. Założyły rodziny, a ich dzieciom nie grozi bezrobocie i włos im z głowy nie spadnie... W Szwajcarii robi się pyszne czekolady i świetne zegarki - dodał, by pochwalić się światowym obyciem.

Artystyczne doświadczenie Marii było co najmniej skromne: grała niewiastę sprzedającą wodę - niemą rolę w Męce Pańskiej, którą wystawiano zawsze podczas Wielkiego Tygodnia. Chociaż w autokarze nie zmrużyła oka, nie czuła zmęczenia. Była przejęta widokiem morza, znużona objadaniem się kanapkami i zakłopotana, bo w Rio nie znała absolutnie nikogo i chciała szybko spotkać jakąś bratnią duszę. Doświadczyła już sytuacji, w których mężczyzna dawał mnóstwo obietnic i nie spełniał żadnej z nich, uznała więc, że ta historia z show-biznesem to pretekst, by ją poderwać. Udawała, że wcale jej nie obchodzi ta propozycja, ale w głębi duszy była przeświadczona, że szansę tę zsyła jej Najświętsza Panienka, że winna wykorzystać każdą sekundę tego tygodnia wakacji i cieszyła się, że będzie miała co opowiadać koleżankom. Przyjęła zaproszenie pod warunkiem, że towarzyszyć im będzie tłumacz, gdyż miała dosyć ciągłego uśmiechania się i udawania, że rozumie wywody obcokrajowca.

Jedyny problem, skądinąd bardzo istotny, polegał na tym, że nie miała odpowiedniego stroju na tę okazję. Kobieta nigdy nie wyjawia tak intymnych spraw (łatwiej jest się jej przyznać do zdrady męża, niż ujawnić stan swej garderoby), skoro jednak nie znała tych mężczyzn i zapewne już nigdy więcej ich nie zobaczy, nie miała nic do stracenia.

- Właśnie przyjechałam z Nordeste i nie mam odpowiedniego stroju, by pójść do restauracji - powiedziała.

Za pośrednictwem tłumacza Szwajcar poprosił ją, by nie zawracała sobie tym głowy, tylko podała mu adres hotelu. Tego samego popołudnia przysłał przez posłańca sukienkę, o jakiej nawet nie śniła, wraz z parą butów wartych zapewne jej roczną pensję.

Poczuła, że oto rozpoczyna się wielka przygoda, o której tak gorąco marzyła przez całe dzieciństwo i wiek dojrzewania na głuchej brazylijskiej prowincji - krainie suszy i facetów bez przyszłości, w mieście, gdzie ludzie żyli w niedostatku, choć uczciwie, gdzie wiodła nudną i pozbawioną sensu egzystencję. Teraz stanie się panią świata! Jakiś człowiek zaoferował jej właśnie pracę za dolary, podarował parę luksusowych pantofli i bajeczną suknię! Brakowało tylko makijażu, ale recepcjonistka z hotelu przyszła jej z pomocą, ostrzegając przy tym, że nie każdy obcokrajowiec jest godny zaufania, tak jak nie każdy Carioca - mieszkaniec Rio de Janeiro - jest draniem.

Maria puściła te przestrogi mimo uszu. Włożyła suknię, istne cudo, i spędziła kilka godzin przed lustrem, żałując, że nie ma aparatu fotograficznego. Nagle wpadła w popłoch - zdała sobie sprawę, że jest już niemal spóźniona, więc wybiegła, niczym Kopciuszek, do hotelu, w którym zatrzymał się Szwajcar.

Ku jej zaskoczeniu tłumacz oznajmił, że nie będzie im towarzyszył:

- Nie przejmuj się wcale językiem. Najważniejsze, żeby się dobrze z tobą czuł.

- Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić, skoro on nie rozumie, co ja do niego mówię?

- No właśnie. Nie musicie ze sobą rozmawiać, to kwestia przepływu energii.

Maria nie miała pojęcia, co to znaczy. W jej rodzinnym mieście, gdy ludzie spotykali się, chcieli wymieniać myśli, zadawać pytania i słuchać odpowiedzi. Ale Maílson - tak nazywał się tłumacz-portier - zapewnił ją, że w Rio de Janeiro i na całym świecie jest zupełnie inaczej.

- Nie staraj się rozumieć. Zrób wszystko, by poczuł się dobrze. To bezdzietny wdowiec, właściciel nocnego lokalu. Szuka Brazylijek chętnych do pracy za granicą. Powiedziałem mu, że brak ci klasy, lecz on się upiera. Twierdzi, że zakochał się w tobie dziś na plaży od pierwszego wejrzenia. Bardzo spodobało mu się twoje bikini.

Zrobił przerwę.

- Prawdę mówiąc, jeżeli chcesz znaleźć tu faceta, musisz zmienić fason bikini. Poza tym Szwajcarem nikt nie zwróci na nie uwagi, dawno już wyszło z mody.

Maria udała, że nie słyszy. Maílson ciągnął dalej:

- Moim zdaniem nie chodzi mu tylko o przygodny romans. Uważa, że masz talent i w krótkim czasie możesz stać się główną atrakcją jego lokalu. Oczywiście nie wie jeszcze, jak śpiewasz i tańczysz, lecz tego można się nauczyć, natomiast uroda jest nam dana. Ach, ci Europejczycy! Zjawiają się tu i myślą, że wszystkie Brazylijki są zmysłowe i potrafią tańczyć sambę. Jeżeli on ma poważne zamiary, radzę, byś domagała się umowy - z podpisem uwierzytelnionym przez konsulat szwajcarski - zanim opuścisz kraj. Jutro będę na plaży, przed hotelem. Przyjdź do mnie, gdybyś miała jakieś wątpliwości.

Szwajcar z uśmiechem wziął ją za rękę i zaprowadził do czekającej przed hotelem taksówki.

- Gdyby jednak jego zamiary były inne, to pamiętaj, że stawka za jedną noc wynosi trzysta dolarów. Pod żadnym pozorem nie bierz mniej - rzucił Maílson na odchodne.

Zanim zdołała cokolwiek z siebie wydusić, jechała już z obcokrajowcem do restauracji. Ich rozmowa ograniczała się do minimum:

- Pracować? Dolar? Brazylijska gwiazda?

Maria rozmyślała jeszcze nad tym, co powiedział Maílson: trzysta dolarów za jedną noc! Ależ to istny majątek! Nie musiała żywić płomiennego uczucia, mogła uwieść tego mężczyznę, tak jak uwiodła swojego pracodawcę, wyjść za mąż, mieć dzieci i zapewnić rodzicom dostatni byt na starość. Cóż miała do stracenia? On nie jest już pierwszej młodości, może niebawem umrze, a ona odziedziczy po nim wielki majątek. Podobno Szwajcarzy śpią na złocie, ale wygląda na to, że w ich kraju brakuje kobiet.

Podczas kolacji rozmowa niezbyt się kleiła. Wymienili parę zdawkowych uśmiechów. Maria powoli zaczynała rozumieć, co znaczyła "kwestia przepływu energii", a mężczyzna pokazał jej katalog, w którym były wycinki z gazet w jakimś obcym języku, zdjęcia kobiet w bikini (bez wątpienia bardziej twarzowych i śmiałych niż to, które nosiła dziś na plaży), kolorowe broszury reklamowe, w których jedynym zrozumiałym dla niej słowem było "Brazil", napisane z błędem ortograficznym (czyż nie uczono jej w szkole, że pisze się przez s?). Dużo piła, na wypadek gdyby Szwajcar złożył jej nieprzyzwoitą propozycję (nikt nie pogardzi trzystoma dolarami, a odrobina alkoholu znacznie ułatwia sprawy, zwłaszcza kiedy nie ma w pobliżu nikogo znajomego). Lecz ten mężczyzna zachowywał się jak dżentelmen, przysuwał jej krzesło, gdy siadała, i odsuwał, gdy wstawała. Pod koniec wieczoru, udając zmęczenie, zaproponowała spotkanie na plaży następnego dnia (pokazując godzinę na zegarku....
Czytaj dalej - zamów książkę>>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz